Prolog
| Wstęp |
1. Jak on ma na imię?!
|
2. Roland Park
|
3. Pierwsze występy
|
4. Przełamując lody
|
5. Wiosenna Gorączka
|
6. 3955 Greenmount Avenue |
7. Rewolucjonista |
8. Tworzenie przyjaźni
|
9. Narodziny Born Busy
|
10. Na swoim - pierwsze mieszkanie
| 11. Studio w pokoju
|
12. Bitwa z dwudziestoma ludźmi
|
13. Być szekspirowskim aktorem |
14. Sprzątacze kontra Zmywacze Naczyń
15. Ostatni bal
|
16. Na Bronksie |
17. Show - nasza szansa na wybicie się
|
18. Udało mu się |
19. Epilog
Od paru tygodni dochodziły nas słuchy o trasie
koncertowej wielkiego Salt-N-Pepa - "A Salt with a Deadly Pepa".
Wszystkie stacje radiowe o tym mówiły. Dla nas Salt-N-Pepa to były
najlepsze raperki w tej branży, więc mieliśmy wielką ochotę to
zobaczyć. Niestety, bez pieniędzy i znajomości nie było to zbyt
prawdopodobne. Na dzień przed występem nasza sytuacja wiele się nie
zmieniła. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy, żadnych biletów i żadnego
planu. Tego lata nie było takiego występu, który chcielibyśmy
zobaczyć bardziej niż Salt-N-Pepa, a możliwośc taka zaczęła się
oddalać, ale to i tak nas nie zrażało. Chodziło nie tylko o to, aby
zobaczyć legendarne wykonawczynie podczas pracy, ale także o to, że
postrzegaliśmy te wydarzenie jako naszą szansę, żeby ktoś nas
zauważył. Kiedy już dostalibyśmy się do środka, namówilibyśmy kogoś,
aby nas posłuchał. Kiedy już ktoś by się na to zgodził, nie było
mowy o tym, żeby nam się nie udało.
Born Busy jako zespół dobrze się rozwijał w przeciągu tego
lata. Nasza czwórka często spotykała się razem u Gerarda i spędzała
ze sobą wiele godzin w jego pokoju, pracując nad rapami,
eksperymentując z podkładami i tworząc nagrania. Byliśmy gotowi.
Byliśmy na takim poziomie, że potrafiliśmy natychmiast zacząć pokaz
z najwyższej półki. Potrzebowaliśmy tylko odpowiedniej publiczności,
kilku minut czyjegoś czasu, a nie było mowy, żeby im się nie
podobało. Najpierw jednak musieliśmy jakoś się wbić w odpowiednie
towarzystwo.
Tego wieczora przebywałem razem z Tupakiem w mieszkaniu jego
matki. Myśleliśmy tylko o tym koncercie, starając się znaleźć
rozwiązanie naszego problemu. Rozmawialiśmy z Mousem, a następnie z
Gerardem. Nikt nie miał żadnego pomysłu. Kiedy nadszedł czas na
spoczynek, razem z Tupakiem rozłożyliśmy prześcieradła na twardej,
drewnianej podłodze pokoju gośćinnego i zgasiliśmy światła. W
połowie przyćmione światło lampy migotało przez okno znajdujące się
ponad naszymi głowami. Byliśmy zbyt zaniepokojeni, żeby spać. Tupac
zasugerował, abyśmy się pomodlili. Takie słowa z jego ust brzmiały
zabawnie, ale on nie żartował. Tak więc złożyliśmy nasze dłonie,
zamknęliśmy oczy i zaczęliśmy się modlić. Całym sercem prosiliśmy
Boga, aby móc się dostać na koncert i spotkać Salt-N-Pepa,
czyniliśmy to tak, aby wyraźnie podkreślić, o co nam chodzi.
Następnego ranka, w dniu kiedy miał się odbyć koncert,
odebraliśmy telefon od Gerarda. W nieprawdopodobny sposób jego matka
dała mu cztery bilety na ten koncert, które załatwiła przez swojego
przyjeciela. Zanim skończył mówić, zasypaliśmy go gradem refleksji o
tym, że nawet modliliśmy się o coś takiego z największą szczerością,
tak aby to pomogło w rozwiązaniu naszego problemu. Bez namysłu
zadzwoniliśmy do Mouse'a i przekazaliśmy mu dobre wieści.
Ten dzień spędziliśmy na próbach - jeden utwór za drugim. Przyszedł
Mouse; przechodziliśmy od jednej piosenki do drugiej. Około
dziewiątej na wieczór Tupac i ja udaliśmy się do Gerarda. Kiedy tam
przyjechaliśmy, Gerard i Mouse siedzieli w dużym pokoju i czekali.
Tupac i ja usiedliśmy na kanapie. Ojciec Gerarda zawiózł nas do
Civic Center (obok Inner Harbour), gdzie odbywał się koncert. Bardzo
podekscytowani patrzyliśmy na nasze bilety ze sto razy. Czuliśmy się
wyjątkowo.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, całe hordy nastolatków tłoczyły
się przed wejściem. Większość z nich to były groźnie wyglądające hip
hopowe dzieciaki przybyłe z różnych okolic miasta. Każdy miał na
sobie nowe lub wymyte dokładnie tenisówki, dżinsy i koszulkę z
krótkim rękawem. W tamtych czasach strzelano do dzieciaków, a czasem
zabijano je z powodu ich butów, czy innych popularnych ubrań. My
jednak nie myśleliśmy o tym, mieliśmy misję do wykonania.
Po wyjściu z samochodu podeszliśmy prosto do wejścia,
przechodząc obok tych wszystkich dzieciaków, które chciały być
zauważone i chciały zgrywać twardzieli. Przedstawiliśmy z dumą nasze
bilety i ostrożnie schowaliśmy odcinki kontrolne do kieszeni. Kiedy
znaleźliśmy się wewnątrz, budynek otwarł się na nasze oczekiwania.
Byliśmy tu poraz pierwszy, więc zachowywaliśmy się z pokorą. Idąc
korytarzem, zostaliśmy skierowani do przestrzeni, w której odbywał
się koncert. Kiedy szliśmy korytarzem, w naszym kierunku przybiegła
grupka chłopaków-gangsterów ubranych w miejskie stroje. Podbiegli do
mnie i Tupaca, uśmiechali się i głośno wykrzykiwali nasze imiona i
pozdrowienia. Byli to chłopacy, których spotkaliśmy podczas naszej
nocnej bitwy przy Hopkins Plaza. Była to połowa z ówczesnej
dwudziestki.
"Hej, wy powinniście się 'tam' znaleźć! - powiedziało kilkoro z
nich, wskazując na ogromną, bardzo dobrze oświetloną scenę, która
znajdowała się przed nami. Powtórzyli swoje oświadczenie
kilkakrotnie, mówiąc całkowicie poważnie. Tupacowi i mnie bardzo
podobały się takie pochlebstwa. Mouse i Gerard kompletnie nie
wiedzieli, co jest grane. Po wymianie pozdrowień i uścisków, a w
końcu pożegnaniach, wytłumaczyliśmy wszystko Mouse'owi i Gerardowi w
drodze ku naszym miejscom. Oni pamiętali nasze emocjonalne relacje z
tamtego zdarzenia i szybko pojęli, o co chodzi.
Nasze miejsca znajdowały się na górnych trybunach zaraz
naprzeciw sceny. Podobał mi się ten widok. Patrząc w dół, na scenę,
widzieliśmy wszystko bardzo dokładnie. Pomimo tego, że ci, którzy
stali przed sceną, sądzili, że mają wspaniały widok, wydawało mi
się, że oni nie są w stanie zobaczyć nawet połowy tego, co my
widzieliśmy bardzo wyraźnie. To był pierwszy raz, kiedy byłem na
jakimś koncercie i bardzo się z tego cieszyłem.
Tony Terry jako pierwszy wszedł na scenę, potem Kid 'N Play.
Nastrój był bardzo burzliwy. Przez cały czas staliśmy, kołysząc się
w rytm muzyki, braliśmy w tym koncercie pełny udział. Na początku
bezustannie rozglądałem się wokół siebie, patrzyłem, jakby tu wtopić
się w tłum tych najwyraźniej doświadczonych bywalców koncertów,
którzy znajdowali się wokół mnie, potem jednak mi się to udało,
stało się to w sposób naturalny. Następny na scenie znalazł się
Heavy D. W tamtym okresie ich wielkimi przebojami były "Overweight
Lover" i "Mr Big Stuff". Byłem zaskoczony sprawnością, z jaką
poruszali się po scenie, tańczyli tak, jakby ważyli o połowę mniej
niż w rzeczywistości. Heavy dało dobry pokaz, ale my czekaliśmy na
Salt-N-Pepa.
Kiedy nadszedł na nich czas, Spinderella - DJ Salt-N-Peppy -
jako pierwszy pojawił się na scenie. Z delikatnym gestem w stronę
publiczności wspiął się na stanowisko DJ'a, które znajdowało się na
tyłach sceny. Na ten widok owacje publiczności się nasiliły. DJ
zaczęła przygotowywać swój sprzęt i celowo, bez żadnego ostrzeżenia
puściła bezlitosny atak skreczowy, który spowodował, że opadły nam
szczęki. To była nowa Spinderella, która dopiero niedawno dołączyła
do ekipy. Jej nieprawdopodobny pokaz wydawał się być nieco zbyt
nieprawdopodobny.
Zdałem sobie sprawę z tego, że przynajmniej jego część musiała
zostać wcześniej nagrana. Po prostu wydawało się nieprawdopodobnym,
że ona to wszsytko robiła od początku, tuż przed naszymi oczyma, być
może jednak było tak w istocie, a moje przypuszczenia opierały się w
znaczącej mierze na braku obcowania z DJingiem na takim poziomie.
Jeśli ten pokaz był prawdziwy, bo przecież mógł być, to mógę tylko
was przeprosić, ponieważ tak trudno było w to uwierzyć. Wszyscy
patrzeliśmy się na siebie, śmialiśmy się, nie mogąc w to uwierzyć i
kiwaliśmy głowami. W pierwszej chwili byliśmy całkowicie zdumieni, a
później nie chcieliśmy w to uwierzyć. Następnie cały zespół wkroczył
na scenę, prezentując swój wielki przebój w tamtym czasie - "Push It".
Publiczność szalała. Moje pierwsze doświadczenie koncertowe było
szumne i wspaniałe; jednak wciąż nie wypełniliśmy naszej misji.
Po koncercie, przed budynkiem, zauważyliśmy, że tłum kieruje
się w stronę hotelu znajdującego się na tej samej ulicy, podążaliśmy
za nimi. Zauważyliśmy wtedy, jak Kid 'N Play podążał w tym samym
kierunku, poruszając się za barierą wydzieloną dla artystów.
Zbliżyliśmy się do nich, oferując wymuszone powitanie, po czym
zapytaliśmy, czy nie chcą się zmierzyć w bitwie. Wiedzieliśmy, że
damy im radę i chcieliśmy to zawszelką cenę pokazać całemu światu.
Oni jednak odmówili, robili co tylko mogli, aby nas zignorować.
Zaczęliśmy sobie z nich drwić: 'No dalej... To będzie naprawdę
szybkie.. Boicie się?" Mieliśmy nadzieję na to, że ich przyciśniemy,
ale oni wciąż nas ignorowali. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że
nie dadzą się namówić, zostawiliśmy ich w końcu w spokoju i
kierowaliśmy się dalej w stronę hotelu, świadomi tego, że z całą
pewnością będzie tam Salt-N-Peppa.
Zanim dotarliśmy do hotelu, tłum ludzi już zajął miejca przed
drzwiami wejściowymi do budynku, gdzie był trzymany na dystans przez
jednego przerośniętego ochroniarza, który nie pozwalał wejść do
środka nikomu, kto nie miał klucza do pokoju w tym hotelu.
Podeszliśmy prosto do wejścia, tak jakbyśmy mieli do tego prawo i
zaczęliśmy pracować nad ochroniarzem. "Jesteśmy częścią występu!" -
naciskaliśmy na niego, będąc zakłopotanymi jego odmową. Aby
udowodnić nasze racje, zaczęliśmy odstawiać naszą małą produkcję
rapową z Mousem na beatboxie. Wszyscy zaczęli kołysać się w rytm
naszych rymów, a ochroniarz zaczął nam wierzyć. Formalności
dopełniło pokazanie naszych biletów na specjalne miejsca. Udało się.
Weszliśmy. Kiedy podchodziliśmy do windy, stali tam już jacyś inni
goście, którzy wydawało się, że mają coś wspólnego z produkcją, tak
więc podążyliśmy za nimi. Kiedy wysiedli na czwartym piętrze, my
podekscytowani podążyliśmy za nimi i od razu stało się jasne, że
była to właściwa decyzja. Kiedy wyszliśmy z windy, spostrzegliśmy
kolejnego ochroniarza, którego znali Mouse i Tupac. Zapytał nas, jak
się tu dostaliśmy i powiedzieliśmy mu, a on się po prostu zaśmiał.
W hallu przechadzali się przypadkowi ludzie. Na końcu
korytarza, na krześle siedział Heavy D - odpoczywał. Skierowaliśmy
ku niemu nasze kroki. Tupac podszedł do niego, swobodnie do niego
przemówił, prosząc o jakiekolwiek porady dla młodych braci, którzy
starają się przebić do branży. Mimo, że Heavy miał na sobie ciemne
okulary widać było, że jest zmęczony, lecz pomimo tego, był bardzo w
porządku. Powiedział nam: "Musicie zapłacić frycowe".
Odchodząc od Heavy'ego, byliśmy gotowi na decydujące podejście,
mianowicie do Salt-N-Peppy. Aby to osiągnąć, zatrudniliśmy do pomocy
tego ochroniarza, którego znali Tupac i Mouse. Wróciliśmy do niego i
poprosiliśmy go grzecznie o to, aby wszedł do pokoju, w którym
wszyscy artyści przebywali i poprosił ich, czy nie mogliby nas przez
minutkę posłuchać. Zrozumiałym było, że nie miał na to wielkiej
ochoty, ale koniec końców uległ naszym naleganiom. Kiedy wyszedł z
powrotem z pokoju, Salt wystawiła głowę zaraz za nim i z
przygnębiającym wyrazem twarzy powiedziała nam, że akurat teraz nie
rozdają autografów.
"Nie, nie" - odpowiedzieliśmy szybko. "Chcemy żebyś nas przez
minutkę posłuchała. Jesteśmy zespołem." Była dosyć niechętna, ale
dała nam chwilkę. Oto chodziło. Udało się. Idealnie. Wtedy właśnie
to miało się stać. Mieliśmy ją powalić naszym talentem i energią.
"Dobra, jesteście gotowi?" - zapytał Tupac, patrząc na nas, a potem
w szczególności na Mouse'a. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu.
Dzwonek widny ledwo dosłyszalny brzmiał w tle. Mouse nabrał
powietrza w płuca i chciał zacząć, ale zanim zdołał wydobyć z siebie
jakikolwiek dźwięk, pojawiła się pewna przeszkoda.
"Hej! Widziałem, że kręcicie." To był ochroniarz, który stał
przed wejściem do budynku. Szedł szybko w naszym kierunku,
powtarzając swoje słowa: "Wiedziałem, że nie macie prawa wstępu. No
dalej!" – powiedział, machając w naszym kierunku. "Poczekaj sekundę"
- powiedzieliśmy razem. "Ona nas wysłucha." "Nieee, dajcie spokój!"
– odmówił, podchodząc do nas i wyganiając nas, ignorując nasze
prośby. Salt nie powiedziała mu, że ma tego nie robić, nie
interweniowała także w naszym imieniu. Byliśmy w szoku. Nie mogliśmy
w to uwierzyć. Byliśmy tak blisko, tak daleko zaszliśmy, a teraz ten
idiota to wszystko zepsuł!
W windzie wyrzuciliśmy to wszystko z siebie, klnęliśmy na niego,
nabijaliśmy się z niego, mówiliśmy o jego matce, używaliśmy
najgorszych słów. "Sukinsyny chyba nie mają marzeń tak, jak my! To
dlatego jesteś ochroniarzem! Miałeś kiedyś jakieś marzenie?!
Chciałeś być kiedykolwiek w życiu kimś?!" W szczególności Tupac
jechał po nim bez opamiętania, nawet po jego psychice. Było by to o
wiele zabawniejsze, gdyby nie kontekst tego tragicznego zdarzenia.
Wysiedliśmy z windy, caly czas mówiąc o ochroniarzu,
poczęstowaliśmy go jeszcze paroma słowami, idąc korytarzem w
kierunku wyjścia. Jednak po drodze nasze nadzieje znowu odżyły.
Herbie Lovebug (producent Salt-N-Pepy) razem z towarzyszem wszedł
przez drzwi. Bez namysłu podeszliśmy prosto do niego i pewnie go
powitaliśmy.
"Czy słuchasz nowych zespołów?" - spytaliśmy. "Nie słucham taśm" –
odpowiedział. "Słucham zespołów na żywo" - myślał że to nas
odstraszy i zbije nas z tropu. Ale dla nas było to idealne. Nie
mieliśmy żadnej taśmy. "Na żywo" to było to, co zawsze robiliśmy, i
tak właśnie odpowiedzieliśmy, prosząc o chwilkę uwagi. "No dobra" -
odpwiedział szorstko, spoglądając na zegarek, a następnie
przybrierając obserwacyjną posturę, patrzył na nas. Znowu jedziemy:
kolejna nieprawdopodobna szansa, tym razem pokażemy klasę!
Poprawiliśmy nasze postury, ustawiliśmy się przed nim. Tak, jak
to planowaliśmy w przypadku Salt, mieliśmy zamiar przedstawić nasz
kawałek "Check It Out", który doskonale pokazywał naszą współpracę w
kwesti flowu. Mouse ponownie nabrał powietrza do płuc, jego klatka
piersiowa się rozszerzyła.
"Nieee, nie mam czasu na coś takiego!" - wypalił znikąd Herbie
Levebug, nie przejawiając jakiejkolwiek delikatności czy wyrzutów
sumienia. "Muszę za dziesięć godzin wsiąść do samolotu" - dodał
przeciągle, patrząc ponownie na swój zegarek i odchodząc bez słowa.
Staliśmy tam jak wmurowani w posadzkę, szczęki nam opadły, tym razem
byliśmy w prawdziwym szoku. To był koniec. Mieliśmy naszą wielką
szansę, a teraz ona przepadła.
Stojąc tam, wyjęliśmy odcinki kontrolne naszych biletów,
wznieśliśmy je w górę i przysięgliśmy: "Komu pierwszemu się uda,
niech zjebie tego sukinsyna!" Podczas mojej pierwszej rozmowy z
Tupakiem po opuszczeniu przez niego Baltimore, zagraniu przez niego
roli w 'Juice' i pracy z Digital Underground, wśród paru innych
rzeczy powiedział mi: "Darrin, miałem go." Nie wiedziałem, o co mu
chodzi, aż do czasu, kiedy wyjaśnił mi, że Herbie Lovebug podszedł
do niego podczas premiery 'Juice' i wyraził chęć współpracy z nim.
Tupac oczywiście bez żadnej powściągliwości udzielił mu
natychmiastowej ciętej odpowiedzi. Długo się z tego śmialiśmy.
Wrzesień zbliżał się dużymi krokami, a ja wciąż nie miałem
pieniędzy na szkołę. Jeśli chodzi o moją szkołę (SVA) w Nowym Jorku
wszystko było już przygotowane poza moim czesnym. Bezskutecznie
poszukiwałem pieniędzy ze stypendium, czy pożyczek, wszystko
nadaremnie. Kiedy stres mnie już doszczętnie wykończył, moja babcia
powiedziała, że dostarczy mi brakujące fundusze. Miało to być
niezwykle trudne, ale powiedziała, że to zrobi. W tamtym okresie
wygrałem fotograficzny, rysunkowy i rzeźbiarski konurs NAACP-ACTSO,
który odbył się w Baltimore w 1988 roku. Następnie wziąłem udział w
ogólnokrajowym konkursie, skąd przywiozłem do domu drugą nagrodę w
kategorii rzeźby. Ogólnie wygrałem 2500 $. Tupac był
rozentuzjazmowany, cieszył się z tego praktycznie bardziej niż ja.
On miał tak głęboki szacunek dla osiąganych sukcesów i wystapień na
najwyższym szczeblu, że dla kogoś z jego kręgu, z jego najbliższej
ekipy, osiągnięcie takiego sukcesu było powodem wielkiego
świętowania i podziękowań. Bez zbędnej straty czasu zabrał mnie do
mieszkania swojej matki, żeby powiedzieć jej, co osiągnąłem.
Opowiedział jej to z takim entuzjazmem, jakby to on wygrał. Pani
Shakur także była pod wielkim wrażeniem, kazała mi usiąść i po raz
kolejny zaczęła ze mną jedną z tych poważnych, inspirujących rozmów,
namawiając mnie, żebym brawurowo parł do przodu ze swoją wizją i
niezłomnym postanowieniem. Większość z wygranych pieniędzy
przeznaczyłem na szkołę. Jednak za 800$ które mi zostały, kupiłem
dla zespołu maszynę perkusynją Roland, tak abyśmy mogli tworzyć
prawdziwe i oryginalne podkłady dla naszych utworów.
Jednak ten okres powodzenia i pozytywnych momentów nie trwał
zbyt długo. W tym okresie, niedługo po koncercie Salt-N-Peppy, my -
uczniowie School of Arts - zostaliśmy dotknięci straszną tragedią.
Isha Mosesm jedna z najbardziej lubianych dziewczyn w szkole oraz
dziewczyna, którą adorowałem i kochałem, od kiedy przekroczyłem próg
tej szkoły, zginęła w wypadku samochodowym. Isha była niesamowicie
miłą osobą i nie sądzę, żeby z kimkolwiek ze szkoły prowadziła jakąś
kłótnię. Ja byłem w niej nie tylko zakochany, ale była ona moim
bardzo bliskim przyjacielem, tak więc dla mnie ta strata była
naprawdę wielka. Przez długi czas po tym zdarzeniu, zmieniłem się w
zasadniczy sposób; czasami wchodziłem jakby w stan śpiączki. Kiedy
tylko dowiedziałem się o śmierci Ishy, zacząłem pisać wiersz o tym,
jak wiele jej życie znaczyło dla mnie i otaczającego ją świata.
Wyglądało to tak, jakbym wszedł w jakiś trans i jakbym wydobywał
moje uczucia z pewnej nieświadomości. Chciałem zapytać jej matkę,
czy będę mógł go przeczytać na pogrzebie. Przeczytałem go Tupacowi
przez telefon i po jego reakcji słyszałem, że powaliło go to z nóg.
"Darrin, ty to napisałes?" - zapytał. I natychamiast sam zaczął coś
pisać. Następnego dnia u Gerarda wyciągnął z kieszeni poskładaną
kartkę papieru i powiedział, że chce abym coś usłyszał, że on także
napisał dla Ishy wiersz. Kiedy mi go przeczytał, poczułem się
zażenowany. Kontekst w jakim napisał ten wiersz, nie miał żadnego
sensu. Nie znał jej tak, jak ja. Nie kochał jej tak, jak ja. Jemu
chodziło tylko o to, żeby napisać coś lepszego niż ja. Wydaje mi
się, że miał nawet pomysł na połączenie naszych wierszów w utwór i
wykonanie go wers po wersie na pogrzebie. Któż to wie? Tak, czy
inaczej wiersz, który napisał nie był szczery i on to wiedział. On
to wiedział i ja także. Był on pełny sztucznych emocji i głęboko
osobistego sentymentu, którego wiedziałem, że nie czuł: bo jak niby
mógł go czuć? Nie znał jej od tej strony. Ponieważ był znakomitym
aktorem tego dnia, w jakiś nieprawdopodobny sposób udało mu się mnie
przekonać. Zanim jednak skończył, zrobił coś, czego nigdy wcześniej
nie widziałem. Przestał czytać i rzekł, "Dobra koniec" - pogniótł
kartkę papieru i wrzucił ją do pobliskiego kosza. Widział, że nie
jest to prawdziwe. Widział także, iż nie zamierzam go odwieść od
jego trafnego spostrzeżenia.
Naprawdę wydaje mi się, że był przejęty moim wierszem,
jego ujęciem czegoś tak złożonego i dwuznacznego jak śmierć. Nigdy
nie słyszałem żeby mówił w swoich rymach o śmierci, poza rymem,
który napisał dla Darrena Barretta. Wydaje mi się, że to był
przypadek kiedy widział, jak wchodzę na wyższy poziom poezji, a to
głównie ja go postrzegałem w taki właśnie sposób.
Mój wiersz wyrażał uczucie, którego nie można sfałszować. On
chciał je sfałszować i w sposób żałosny nie dał rady. To, że
pogniótł kartkę i ją wyrzucił, zaszokowało mnie. Powiedziałem mu:
"Dobrze zrobiłeś." Cieszyłem się, że doszedł do prawdy i że obszedł
się ze swoim wierszem we właściwy sposób (wyrzucając go).
Po pogrzebie, nasza wspólna znajoma powiedziała mi, że Tupac
wypowiedział niesamowicie niedelikatne słowa w samochodzie, wracając
po mszy do domu. Powiedziała mi, iż ogłosił jej i wszystkim, którzy
znajdowali się w samochodzie, że "ona była jedyną dziewczyną, której
nie miałem." Mówił to w odniesieniu do Ishy. Coż za odrażające
stwierdzenie! Nie rozmawiałem z nim na ten temat. Był to dla mnie
temat zbyt bolesny. Jego pewność siebie w tym momencie przerodziła
się w arogancję. Myślałem sobie wtedy: "Co z tego, że przeleciałeś
całą szkołę! Teraz to akurat nie robi na mnie kurwa wrażenia. Teraz
to stałeś się zasranym arogantem. Dorośnij do cholery." Zawsze
wszystko musiało się kręcić wokół Tupaca. Lecz tym razem tak nie
było. Tym razem wszyscy mówili o najładniejszej dziewczynie, którą
znałem, która zginęła za młodu. A on nie potrafił być skromny przez
jedną pieprzoną minutę. Byłem zdegustowany. Wiedziałem jednak także,
że powiedział to bez namysłu. Wydaje mi się, że nie miał pojęcia,
jak niesmaczny był ten komentarz. Wiedział bardzo dobrze, że przy
mnie ma takich rzeczy nie mówić, wiedział, że takie komentarze
wywołają we mnie niedobre uczucia. Nie wiedziałem się z nim, ani nie
rozmawiałem przez dwa tygodnie. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z
tego, że coś jest nie tak.
Potem, pewnego wieczora widziałem go w wiadomościach
telewizyjnych. Reporter wiadomości lokalnej stacji telewizyjnej,
który chodził po okolicy i zbierał opinie mieszkańców na temat
kontrowersji, które wzbudzały Saturday Night Specials (tanie
pistolety, które można było obsługiwać jedną ręką). W tamtym okresie
Saturday Night Special były wykonane przy użyciu bardzo niskich
nakładów, a ich zdobycie było tak łatwe, że można porównać je ze
zdobyciem kromki chleba. Jego dobra znajomość tego typu broni
wprawiła mnie w zdumienie. Nie wiedziałem o tym. Cały czas mówił o
tej broni, mówił jak bardzo są niebezpieczne z powodu ich kiepskiego
i taniego wykonania. Bez problemu mówił o jakiś bardzo szczegółowych
sprawach, tak że reporter był nieco zaskoczony. Wydaje mi się, że
dzięki swojemu wychowaniu wśród Czarnych Panter posiadł nadzwyczajną
znajomość techniczną broni.
Widok Tupaca w telewizji wywołał u mnie uśmiech, zadzwoniłem do
niego. Powiedziałem mu, że widziałem go w wiadomościach i zaczęliśmy
swodobnie rozmawiać. Nie powiedziałem nic na temat tego jego
komentarza. Nie byłem zainteresowany jego zdaniem na ten temat. Po
tej rozmowie nie rozmawialiśmy ze sobą jakiś czas, aż do momentu
mojego wyjazdu do Nowego Jorku. Wciąż byłem na niego trochę zły.
Dodatkowo muszę stwierdzić, że czułem iż to wszystko zaczyna się
kończyć, że nasze drogi się rozejdą. Pomimo moich optymistycznych
nadziei względem tego, co moge osiągnąć dla zespołu w Nowym Jorku, z
powodu tego, że było to centrum przemysłu hip-hopowego, to
rzeczywistość dzielącego nas dystansu była zniechęcająca, a rozmowa
była wymuszona. Oczywistym było, że nie jest mu dobrze z faktem, że
ukończyłem szkołę i opuszczam miasto. Zamanifestował swoje zdanie w
pozornie subtelnej szorstkości. Zakończył rozmowę złowieszczym
objawieniem, które wypowiedział w swoim bezceremonialnym stylu.
Powiedział mi, "Darrin uważaj. Śniło mi się, że pojechałeś do Nowego
Jorku i zostałeś zastrzelony."
18. Udało mu się >>> |