.
strona główna | przetłumaczone książki
  .
.


Prolog | Wstęp | 1. Jak on ma na imię?! | 2. Roland Park | 3. Pierwsze występy | 4. Przełamując lody |
5. Wiosenna Gorączka | 6. 3955 Greenmount Avenue | 7. Rewolucjonista | 8. Tworzenie przyjaźni |
9. Narodziny Born Busy | 10. Na swoim - pierwsze mieszkanie | 11. Studio w pokoju |
12. Bitwa z dwudziestoma ludźmi | 13. Być szekspirowskim aktorem | 14. Sprzątacze kontra Zmywacze Naczyń
15. Ostatni bal | 16. Na Bronksie | 17. Show - nasza szansa na wybicie się | 18. Udało mu się |
19. Epilog


''Nie możesz mnie powstrzymać!
Nie zrobi tego nawet twój nieświeży oddech
Nie możesz mnie powstrzymać!
Ponieważ moje rymy są tak głębokie
Nie możesz mnie powstrzymać!
Nie zrobisz tego nawet kiedy jestem spokojny
Nie powstrzyma mnie nawet pieprzona bomba atomowa
Nie możesz mnie powstrzymać!''

     Te słowa wciąż powtarzają mi się w myślach, wywołując wspomnienia Tupaca rapującego te słowa na korytarzach Baltimore School for Arts z zaskakującym przekonaniem. Tam właśnie po raz pierwszy spotkałem Tupaca w 1986 roku. Gerard, mój najlepszy przyjaciel w tej szkole, który był także uczniem sztuk plastycznych, powiedział mi o tym nowym dzieciaku, który zapisał się do drugiej klasy i podobno był raperem. Kiedy powiedział mi, że jego imię brzmi Tupac, spytałem, ''Jak on ma na imie?!'' A on po prostu się zaśmiał i pokiwał głową na znak, że dobrze słyszałem. Gerard był dobrze zaznajomiony z raperską reputacją nowego kolesia, a to z powodu jego przyjaciół w Roland Park Middle, którą ukończył rok przed przyjazdem Tupaca w 1984. Jego (Gerarda) autobus, którym jeździł do i ze szkoły mijał po drodze Roland Park; tak więc widział kilka razy nowego ucznia, gdy ten miał na sobie koszulkę z napisem MC New York i rapował wśród przyjaciół. W tamtym okresie rapowało wielu chłopaków, więc zbytnio nie byłem pod wrażeniem. Mimo to, było w tym dzieciaku coś, co przyciągnęło uwagę Gerarda.
     Myśl o nowym raperze wchodzącym w nasze szeregi, a szczególnie takim, którego reputacja dała się poznać szybciej niż on sam, wzbudzała naszą ciekawość, a także prawdopodobnie nastoletnią niepewność. W ciągu pierwszych dwóch lat naszego pobytu w tej szkole, Gerard i ja, wśród wielu innych czarnoskórych uczniów (głównie chłopaków), poświęcaliśmy sporo czasu i wysiłku, aby próbować rapować. Wszyscy byliśmy młodymi, zakręconymi artystami, których głównymi namiętnościami były talenty, które dały nam wstęp do tej szkoły. Lecz z powodu tego, że byliśmy młodymi czarnymi chłopakami z centrum miasta, żyjącymi w połowie lat 80tych, to interesowaliśmy się rapem i ogólnie prężnie rozwijającą się kulturą hip-hopową. Mimo tego, że w Baltiomore to było jeszcze podziemie, rap był w zasadzie jedyną muzyką, której słuchaliśmy. W School of Arts wielu z nas, obdarzonych pewnym stylem artystycznym i kreatywnym usposobieniem, próbowało swoich sił w tej popularnej nowej gałęzi sztuki.
     Regularnie testowaliśmy wzajemne możliwości w nieformalnych konkursach, odbywających się głównie poza budynkiem szkoły, na chodnikach Cathedral Street i Madison Avenue, dwóch głównych ulicach, otaczających szkołę, która była położona na skrzyżowaniu tych ulic w centrum Baltiomore. Trzeba przyznać, że te konkursy narodziły się z regularnych spotkań poświęconych opowiadaniom dowcipów i pozostawiły wiele z tego typu odczuć, skupiały się bardziej na humorze i zniewadze niż na sposobie rymowania, melodii czy kompozycji: prawdziwych kryteriów oceny rapu. Uczniowie z prywatnymi zatargami używali tej formy aby aatakować się nawzajem w sposób tak bardzo osobisty, jak tylko umieli. Wszystkie chwyty były dozwolone. Komukolwiek udało się bardziej zawstydzić drugiego, ten był zwycięzcą. Zawsze wszyscy kawalarze odsuwali się na bok i wtedy raperzy zajmowali centralną pozycję. Podczas tych zaimprowizowanych spotkań, znanych jako ''The Dozens'', ustaliliśmy nieformalną hierarchię między raperami. Z taką właśnie hierarchią zaczynaliśmy nowy rok dokładnie tam, gdzie skończyliśmy poprzedniej wiosny. Niecierpliwie czekałem, aby na nowo podkreślić swoje umiejętności i zdobyć inne. Przez lato napisałem kilka nowych rymów i byłem gotów. Podejrzewałem kilku moich rówieśników o to samo, lecz widziałem, że moje rymy zatkają innych.

     Wciąż najpopularniejszymi raperami byli Zorian, kolejne imię, które utkwiło mi w pamięci jako zabawne i dziwne. Zorian był niskim, krępym, uczniem o ciemnej karnacji, noszącym grube okulary i starającym się zawsze spędzać czas razem z braćmi z ekipy break dance'owej. Nie miał jednak takiego polotu i umiejętności, więc nie robiło to na nich wrażenia. Dlatego skoncentrował się na rapie, gdzie będąc szczerym trzeba przyznać, że nie było takiej ostrej konkurencji. Był dość dobry, używając skutecznie wiele humoru w swoich rymach. Mimo tego, że ukończył szkołę poprzedniej wiosny, to wciąż wiele czasu przebywał w okolicach szkoły, odwiedzał przyjaciół i kierował naszymi spotkaniami. Głównymi członkami grupy byli Zorian, Ernest, Kendrick i ja. Zawsze byłem trochę bliżej Zoriana i Kendricka ponieważ Ernest zawsze za dużo się wymądrzał, był chwalipiętą, który dobrze czuł się mówiąc o innych. Gerard był także częścią ekipy, ale był on bardziej DJem niż raperem. Żaden z pozostałych współuczestników naszych sesji nie stwarzał dla nas żadnego zagrożenia.
     Przyjazd nowego rapera stanowił problem. Gdzie on będzie pasował, jeśli w ogóle gdzieś będzie. Zastanawiałem się nad tym przed odsunięciem na bok tego pytania. To nie był mój problem. On był nowym kolesiem i to on będzie się martwił. Pamiętałem moje pierwsze dni w szkole, dziwny, przypominający rezydencję budynek, z wypolerowanym, marmurowym wejściem, które skręcało się w górę od przedniego foyer, pamiętam kameralne studia, kręte piwniczne korytarze i wielką salę balową, która była daleka od rzeczywistości szkolnej, jaką dotychczas znałem, albo jaką sobie nawet wyobrażałem: szok, dotyk lęku, czysta nowość. Ekscytowanie się przyjazdem jakiegoś nowicjusza było by śmieszne. Wyrobienie postawy artystycznej w uczniach, tak obfitujących w talent, obejmujące cały zakres artystycznych zajęć nie było łatwe. Bez względu na niektóre opinie docierające do moich uszu wiedziałem, że nie będzie mu łatwo.

     Po raz pierwszy zauważyłem nowego ucznia, jak schodził marmurowymi schodami, rozmawiając z jakimiś kolegami z klasy. Ubrany był tak, jakby wybierał się do kościoła, w czarne spodnie z ubrania, ciemną koszulę, na którą miał ubrany sweter i miał na sobie buty także z ubrania. ''On?'' Pomyślałem sobie jak tylko na niego spojrzałem przez drzwi z klasy, gdzie uczylem się rzeźby na ostatnim semestrze. Razem z Gerardem chodziliśmy na te zajęcia w środy i piątki. W tej właśnie klasie Gerard coraz więcej mówił mi o tym nowym. On w zasadzie kilka minut przedtem skończył opowieść o Tupacu.
     Klasa ta przylegała do przedniego foyer z drzwiami na zewnątrz, otwierającymi się na chodnik Madison Avenue, zaraz po środku studentów, zbierających się w hallu i na przeciw frontowych drzwi, codziennie o czwartej, kiedy wszyscy mogli już iść do domu. Ponieważ uczniowie często zostawali długo po zakończeniu zajęć, nawet aż do wieczora, aby dokończyć zdawanie różnych rzeczy, nauczyciele nie przejmowali się tym, że robimy sobie częste przerwy i wychodzimy i wchodzimy do klasy, tak długo jak mieliśmy załatwione wszelkie formalności. Tak więc Gerard i ja spokojnie rozmawialiśmy, podczas kiedy spędzaliśmy czas w pracowni, skupiając się na plotkach i różnych wydarzeniach. Częśto braliśmy udział w odbywającym się codziennie, pozajęciowym rozgardiaszu, który wybuchał po zakończeniu zajęć. Spostrzegłem Tupaca schodzącego po spiralnych schodach. Starałem się zobaczyć tego kolesia przede mną, ale nie mogłem. Ten koleś nie wyglądał ani trochę tak, jak się po nim spodziewałem, po tym wszystkim co słyszałem.
     Najwidoczniej, Tupac i Gerard mieszkali w tej samej części miasta (mimo tego, że Gerard znacznie dalej, w kierunku granicy hrabstwa) i jeździli do i ze szkoły tym samym autobusem. Według tego, co mówił Gerard, pozornie cichy i ostrożny nowy dzieciak, przeradzał się w zupełnie inną postać, kiedy przekraczał drzwi szkoły. Gerard zawsze przychodził do klasy, przynosząc nową opowieść na temat wygłupów Tupaca, odbywających się na tyle autobusu i nie mógł powstrzymać się od śmiechu, kiedy opisywał mi te sceny: 'Człowieku, my tam płakaliśmy ze śmiechu'' mówił. To było tak, jakby Tupac prowadził każdego dnia regularny show, którego oczekiwali wszyscy jadącym tym autobusem. Wiele razy Gerard recytował mi w pracowni bardzo zabawny rym, najlepszy jaki zdołał zapamiętać. Namawiałem go, aby zapamiętał tyle, ile się da tak, żebym mógł i ja to usłyszeć. Słyszał także parę razy jak Tupac rapuje w suterenie obok kafejki. Powiedział, że nie słyszał nic oszałamiającego, ale to, co słyszał, brzmiało dosyć dobrze.

     W miarę upływu czasu, szkołę obiegały wiadomości na temat biegłości w rapowaniu nowego ucznia. Herb, jeden z uczniów szybko stał się prawdziwym jego fanem, wygłaszającym pochwały swojego bohatera bez wstydu czy wyczerpania. Cała ta jego gadka robiła się trochę męcząca. Kiedy następnym razem odnotowałem tą nową osobliwość, szedł korytarzami w niebieskich dżinsach, na których miał napis MC NEW YORK, jego krawędzie były narysowane grubym, czarnym tuszem, a środek wypełniony był na czerwono. Na jego spodniach znajdowało się wiele innych gryzmołów, które były bardziej przypadkowe, niż stanowiły jakieś ukończone dzieło. Do tych dżinsów nosił, tanio wyglądającą, nijaką, rozpinaną, koszulę z długim rękawem oraz tenisówki. Jego włosy były ścięte u góry w sposób dwupoziomowy, po lewej stronie znajdował się mały obszar włosów, centymetr krótszy niż pozostała część, co wyróżniało tą stronę. Rozmawiał z jakimiś innymi dzieciakami, głównie o białej twarzy, których osobiście nie znałem; dowiedziałem się, że to byli jego koledzy z klasy, przeważnie uczniowie zajęć teatralnych tak, jak on sam. Byłem w stanie usłyszeć jak rozmawia używając nowojorskiego akcentu, którego używał bardziej niż było to konieczne. Jednak wciąż nowa postać niezbyt mnie interesowała. On był zielony i nowym dla niego było to, czym my zajmowaliśmy się już od jakiegoś czasu. Z tego co zauważyłem, był taki jak każdy inny dzieciak: powściągliwy, niepewny i stosunkowo cichy. Ponownie nie widziałem tego chłopaka, o którym tyle mówił mi Gerard, albo chłopaka którym tak ekscytował się Herb.
     Jednak wkrótce i to miało się zmienić. Mimo tego, że rozpoczął rok czując się niepewnie i bojaźliwie w nowym środowisku szkolnym, był pokracznie ubrany jak na zubożałego ważniaka przystało, to ten nowiscjusz zaczął czuć się coraz lepiej, wyróżniał się swoją buntowniczą naturą, mając za bazę coś, z czego zawsze się śmiano. W naturalny sposób, zaczynał zwalczać ograniczenia swojej głodnej osobowości i czuł się komfortowo ze swoją naturalną wojowniczością, szczycił się swoim dumnym chodem, pomimo tych dziwnych ubrań, na które ledwo co zwracano uwagę, ponieważ zmuszał do postrzegania swojej osoby ponad to, co nosi.

     Łatwo zawierał nowe przyjaźnie, pochodziły one głównie z wydziału dramatycznego, początkowo zaznajamiał się z młodszymi uczniami, z którymi dzielił większość zajęć. Widziałem go z tymi ludźmi na przerwach i w ogóle w szkole i wciąż nic na ten temat nie myślałem. Nie minęło wiele czasu, zanim zaczął szukać drogi dotarcia do starszych, elitarnych, najbardziej popularnych, mających dobrą pozycję uczniów w naszej szkole: dzieci, które w przeszłości uczyły się w prywatnych szkołach, miały obojga rodziców i mieszkały w bardziej ekskluzywnych częściach miasta lub wokół niego. Wielu z tych uczniów było towarzyszami zajęć artystycznych, ich naturalna osobowość skłaniała ich ku wysuwaniu się na przód sceny towarzyskiej, bardziej niż uczniów innych przedmiotów artystycznych. Bez względu na to, wydawało się, że Tupac potrafił swobodnie wkręcić się i pasował do tego klimatu. W żadnym momencie nie był on częścią dziwacznego zwyczaju ściskania się, którego byłem świadkiem i który szanowałem w moim pierwszym dniu w tej szkole. "Dlaczego wszyscy są tacy szczęśliwi?'' pomyślałem sobie z prawdziwym zdziwieniem tego niekomfortowego dnia.
     Wyglądało to tak, jakby wszyscy dla wszystkich byli kuzynami. Wywodziłem się z typowego gimnazjum w Baltimore City, gdzie przestroga wisiała w powietrzu, a prezentowanie twardej postawy miało ważne znaczenie strategiczne. Nigdy wcześniej nie widziałem tego, co zobaczyłem podczas mojego pierwszego dnia w Baltimore School of Arts. Mimo to, ten nowy uczeń szybko poczuł się jak w domu. Wyglądało na to, że czuł się zarówno komfortowo jak i od razu przeszedł do zażyłych stosunków.
     Za pomocą humorystycznej i mądrej rozmowy podczas i na temat swoich zajęć teatralnych oraz dalekosiężnych konwersacji w jadalni przy papierosie; ten nowy, charyzmatyczny chłopak, zawierał bardzo interesujące znajomości i uzyskiwał dostęp do najwyższej sfery: były to rodzaje znajomości zawieranych podczas wspólnych przerw na papierosa razem z nauczycielami, które odbywały się w kawiarence, a których ani ja, ani żaden z entuzjastów rapu nie zawarł podczas dwóch lub nawet więcej lat w tej szkole. Nie było to dla nas konieczne, ponieważ nie mogliśmy tego zrobić, oni po prostu reprezentowali inną ekipę, ekipę z innego świata. Ten chudy, ubogo ubrany, nowy dzieciak przechadzał się przez jakiś niewidzialny most, tak jakby pod nim nie było wogóle przepaści. Nieusatysfakcjonowany swoim szybkim wzniesieniem się na wyżyny wśród popularnych dzieciaków tej szkoły, wkrótce zaczął zwracać swoją uwagę w naszą stronę, w stronę naszego małego, zapomnianego świata w School of Arts.

     Wyzwanie nadeszło już po około miesiącu od rozpoczęcia roku szkolnego. Najwyraźniej ten ważniak naprawdę czuł się mocny i nie miał zamiaru tracić czasu, aby osiągnąć swoje zasłużone miejsce w rapowej hierarchii. W zasadzie, skierował się od razu na szczyt, bezczelnie rzucając rękawicę przed samym Zorianem. Mały, zadziorny nowicjusz nie planował dopasować się do hierarchii; on zamierzał ją opanować. Oczywiście to znacznie wszystkimi wzburzyło. Dzień po tym wyniosłym wyzwaniu, Kendrick i ja spotkaliśmy się z Zorianem i Ernestem w jadalni. Tupac usłyszał Zoriana i podszedł do niego. Zorian dobrze odegrał swoją rolę, ale sposób w jaki wyrażał się Ernest, to był w zasadzie nonszalancki atak, na każdego, kto reprezentował ustalony talent raperski w tej szkole, to był policzek.
     Tupac i Zorian ustalili datę, na wieczór Beaux Arts Ball. Ja już skupiałem się na wielkim występie, którego mieliśmy razem z Gerardem udzielić, tego samego wieczora, a podczas którego mieliśmy się stać Run DMC tej imprezy. Była to wielka rzecz, jako że nigdy wcześniej podczas balu nie było żadnego rodzaju występów, a niektórzy nauczyciele byli przeciwni temu pomysłowi. Mimo tego, po naszych ciągłych staraniach i pisaniu petycji do personelu szkolnego różnego szczebla, uzyskaliśmy pozwolenie. Moja uwaga była skupiona na nadchodzącym występie. Jednak Ernest upierał się przy tworzeniu przymierza, tak więc zgodziłem się na wyrectowanie przynajmniej jednej zwrotki rapowej, aby wesprzeć moją ekipę podczas bitwy.

     Później tego samego dnia, kiedy razem z Gerardem byliśmy na szóstym piętrze, gdzie mieściły się pracownie muzyczne, ćwiczyliśmy przed naszym występem. Wtedy wszedł tam Herb i zaczął nawijać o bitwie. ''Pac was wszystkich pobije... Pac was pobije,'' powtórzył to kilka razy. ''Was? O czym ty kurwa gadasz?'' Odpowiedziałem natychmiast. Cała ta bitwa to była ich kłótnia, Tupaca, Zoriana i Ernesta. Ja zgodziłem się ich w jakiś tam sposób wesprzeć, ale nie myślałem zbytnio o tym. ''Będziecie rapować?'' zapytał. ''Tak, będziemy,'' odpowiedziałem, ale miałem na myśli występ. Tym właśnie byłem podekscytowany. Zawsze oglądaliśmy naszych przyjaciół z wydziałów tanecznych i muzycznych podczas występów, jak błyszczą na scenie przed całą szkołą. Jako artyści sztuk plastycznych, malarze, rzeźbiarze i inni, nie mieli okazji do występów na scenie. To była wielka okazja dla mnie i Gerarda aby zabłysnąć, aby wyrobić sobie dobre imię w tej szkole.
     ''Człowieku, mówię ci, pokona was wszystkich,'' upierał się Herb z denerwującym uśmiechem. ''Mam to gdzieś. Pierdol się. Kim kurwa jest Pac? Pieprzyć Paca. To będzie dopiero jazda. Te gówno Run DMC!'' Wystarczająco dużo słyszałem o tym kolesiu. Nienawidzę, gdy ktoś tak bardzo się kimś podnieca, tak jak Herb czynił to w przypadku Tupaca. Tym bardziej, kiedy widziałem, że sam jestem dobry. Razem z Gerardem wyrzuciliśmy Herba i powróciliśmy do tego, co wcześniej robiliśmy.
     Następnego popołudnia, przed szkołą zauważyłem, że chuda, nowa postać idzie z drzwi wejściowych prosto w moim kierunku. Rozmawiałem w tym czasie z Kendrickiem. Opuściliśmy tego dnia szkołę i staliśmy na dole schodów, tuż przy płocie. Bez cienia zawahania i pełen arogancji, nowy chłopak zbliżył się do mnie i Kendricka, z tym szczególnym wyrazem na twarzy, zatrzymując się na górze schodów i popatrzył mi prosto w oczy. ''Będziecie na bitwie?'' zapytał z kpiną w głosie. Natychmiast zorientowałem się, że Herb zdał mu raport, najprawdopodobniej trochę ''poprawiony'' raport z naszej rozmowy dzień wcześniej. Zawahaliśmy się przez ułamek sekundy, będąc zaskoczonymi jego bezpośredniością, ale marszcząc brwi i napinając klatkę odpowiedzieliśmy ''Taaa!''

     Jego wyzwanie było zbyt publiczne i zbytnio pozbawione szacunku dla nas, aby nawet rozważać wycofanie się. Nie myślałem nawet nad tym, aż do jakiegoś czasu później, kiedy opanowały moją świadomość przygotowania i wymagania naszego wielkiego występu. Bitwa to była sprawa Zoriana; w jakiś tam sposób zostałem w to wmieszany. Mimo to, moje myśli wciąż krążyły wokół naszego bezprecedensowego występu. Następne dwa tygodnie poświęciliśmy na przygotowanie się do niego i na ćwiczenia. Zbliżająca się bitwa zbytnio mnie nie zajmowała.
     Jako nasz muzyczny support zapisałem na liście Todda Millera, który był najlepszym grającym na gitarze chłopakiem w naszej szkole oraz Johna Tamokisa, który był najlepszym perkusistą. Przykładając wielką uwagę do detali, nasza czwórka pracowała nad dwiema piosenkami. Wykonywaliśmy ''Perfection'' oraz ''Walk This Way'' Run DMC. To była nasza wielka szansa. Kiedy nadszedł ten dzień, byliśmy gotowi.

     Bal rozpoczął się o ósmej na wieczór. Szkoła tego dnia wyglądała inaczej, panował tam inny klimat. Były tam nowe cienie, nowe rzeczy były podświetlone skoncentrowanym blaskiem, niezwykle jasnych świateł; zapadająca w pamięć cisza okresowo zakłócana była przypadkowymi dźwiękami. Ciemne, wąskie korytarze, położone ponad sobą do wysokości siódmego piętra w zbudowanym w starym stylu hotelu, były jak tajemnicze katakumby, rezonujące pod wpływem nieśmiałych dźwięków, odbywających się późnym wieczorem ćwiczeń tańca, na drugim końcu szkoły.
     Gerard i ja wyszliśmy z szatni znajdującej się w piwnicy ubrani w nasze uniformy Run DMC, czyli w spodniach i kurtkach z imitacji czarnej skóry, adidasach bez sznurowadeł, czarnych koszulkach z krótkim rękawem, imitacjach grubych, złotych łańcuchów i czarnych czapkach. Aby zwiększyć efekt ubrałem czarne okulary z złotych oprawkach. W atmosferze napięcia, wspięliśmy się po schodach piwnicy, potem na pierwsze piętro i weszliśmy do sali balowej. Sala już roiła się od ludzi ubranych w najróżniejsze dziwne kostiumy, od chłopaków w długich sukienkach ze sporą porcją makijażu, do bardziej tradycyjnych kostiumów Draculi i tym podobnych. Dwa lata wcześniej uznałbym ten spektakl za szokujący i wytrącający z równowagi, ale jako weteran tej szkoły nie byłem tym zdziwiony; to było normalne.
     Wokół siebie widziałem tylko zwiększającą się widownię. Po około pół godzinie lub w coś w tym stylu, gdy dobrze się bawiliśmy, nasza czwórka weszła na scenę i byliśmy gotowi. Widząc, że wchodzimy na scenę, każdy skupiał swoją uwagę na nas. Zanim się zorientowałem Todd i John grali jak zawodowi muzycy, używając perkusji i gitary elektrycznej; Gerard i ja łatwo zaczęliśmy rymować. Chodziliśmy dumnie czując się komfortowo, wchodziliśmy z tekstem idealnie, jak w zegarku. Brzmieliśmy dobrze. Czułem się tam jak gwiazda, urabiając entuzjastycznie nastawiony tłum ludzi, wykonywaliśmy wszystkie znane ruchy Run DMC i sprawiało nam to radość. Wyszło nawet lepiej niż się tego spodziewaliśmy.

     Kiedy zbliżał się koniec naszej pierwszej piosenki, ''Perfection'', zauważyłem w tłumie Tupaca. W jego oczach nie było nawet cienia podziwu. Stał tam, spokojny, nieświadomy podnieconych uczniów stojących obok niego. Obok niego stał niższy, równie chudy chłopak o brązowej karnacji, także stał spokojnie. Wyglądało na to, że są razem. Kiedy mój wzrok spotkał oczy Tupaca, on zatrzymał na mnie wzrok, patrzył wprost na mnie, rzucał mi wyzwanie i mówił tymi swoimi oczami, ''Jesteś gotów?'' Nie obchodziło go moje pięć minut w świetle reflektorów. Starałem się na niego więcej nie patrzeć; on chciał mi odebrać mój długo oczekiwany, starannie zaplanowany moment sławy. Nie mogłem jednak powstrzymać się od nie spojrzenia na niego jeszcze parę razy; miał wciąż ten beznamiętny wyraz twarzy, żaden z nich nawet się nie poruszył. Wciąż o tym myślałem.
     Kiedy skończyliśmy, Gerard i ja unieśliśmy w górę zaciśnięte pięści w geście zwycięstwa, uśmiechając się szeroko do wiwatującej publiki, wielu z nich prawdopodobnie nie znało nawet naszych imion pomimo tego, że szkoła nie była zbyt duża, tak jak i liczba uczniów. Zszedłem ze sceny, chętny usłyszenia pochwał moich przyjaciół i ciekawy zainteresowania tych, których nie znałem; jednak Tupac w tym nie uczestniczył. Gdy moja wykroczna noga dotknęła podłogi sali balowej, po tym jak zszedłem ze sceny, podszedł do mnie chudy chłopak ubrany tak, jakby na potańcówkę szkolną zupełnie innego rodzaju, w czarne spodnie, w luźne kawałki polyestru bądź materiału, który wyglądał podobnie, czarny rozpinany sweter, pod którym miał ciemną koszulę (czyli ubrany był prawie tak samo, jak wtedy gdy widziałem go kilka razy w szkole). ''Jesteś gotów?'' zapytał chłodno, dokładne tak, jak to sobie wyobrażałem, kiedy spojrzał na mnie w połowie występu. Nie mogłem zrobić nic innego, jak odpowiedzieć twierdząco i porzucić zarobione z wielkim trudem zwycięstwo, przystąpić do tego zamiast iść po Zoriana i resztę ekipy. Po środku zatłoczonej sali balowej Tupac natychmiast wszedł w sferę, która później okaże się jego sferą. Coś się w nim przełączyło. ''Chodźcie tu wszyscy, będzie bitwa. Będzie bitwa,'' powtórzył to kilka razy zbierając wokół siebie uczniów i kierując się w stronę drzwi tejże sali. Teraz jupitery będą świecić tam, gdzie powinny, widać że był przekonany, iż będą świecić na niego.

     Wyszliśmy z sali balowej na korytarz, a potem dalej w dół po schodach prowadzących do jadalni i szatni, na każdym kroku rosła liczba zebranych ludzi. Patrzyłem w dół na moje adidasy bez sznurowadeł jak wydają dziwne odgłosy w zderzeniu z kafelkami: razem z Gerardem byliśmy odziani w nasze gładkie czarne kostiumy. Uwierały mnie okulary. Zloty kolor oprawek błyszczał pod wpływem fluorescencyjengo światła lamp.
     Kiedy znaleźliśmy się na poziomie sutereny, wszyscy zatrzymaliśmy się na korytarzu przed kafejką, w pobliżu szatni. Wokół nas zebrał się tłum, byli tam: Tupac i jego przyjaciel, którego nikt z nas wcześniej nie widział, Zorian, Kendrick, Ernest i ja. Gerard trzymał się od nas z dala z powodu swoich umiejętności rymowania, był jednym z widzów. Tupac stał przy ścianie, w zasadzie opierał się o nią z założonymi rękoma, wyglądał na kompletnie wyluzowanego, tak jakby się tym w ogóle nie przejmował. Przedstawił swojego kompana jako Mouse (aka Dana), swojego kolegę z sąsiedztwa. Gdy wszyscy stanęli w kółku, nagle stało się jasne, dlaczego znalazł się tam Mouse. ''Hej D, dawaj!'' Wyjaśnił Tupac, dokładnie jak LL Cool J to zrobił w tej trzymającej w napięciu scenie w Krush Groove. Dźwięki Mouse'a przeniknęły tłum uczniów i pod ich wpływem zaczęli się poruszać. Na kiwających twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Zaczęło się.

     Tupac wbił się w rytm z zajebistym rymem. ''Nie możesz mnie powstrzymać!'' cisnął z wnętrza, rządził tą bitwą. Oboje byli w pełnej harmonii, doskonale się zgrali, zapodawali teksty w te i we wte niczym idealnie podaną piłkę, która leciała tak szybko, że nie można było jej ogarnąć wzrokiem. Jasnym było, że musieli nad tym intensywnie ćwiczyć. Od pierwszego momentu stało się boleśnie oczywistym, że weszliśmy na teren, do którego nie należymy, byliśmy tu niedoświadczeni i nieznani. Dwuosobowy zespół ubrany w rozpinane swetry - który wyglądał bardziej jak ministranci niż artyści rapowi, zniszczył naszą czwórkę. Z niewiarygodnymi umiejętnościami i precyzją niszczyli nas z każdą linijką każdego z ich rymów.
     Kiedy Zorianowi i reszcie naszej ekipy skończyły się już rymy, oni dalej rapowali, zapodając ponad siedem rymów, zanim wszystko się skończyło. Zorian, Ernest i Kendrick szybko się zniechęcili, poddali się już na początku. Widziałem jak Gerard włącza się z tłumem, żartując z tego, o czym rapowali Tupac i Mouse, jednak ja postanowiłem się tak łatwo nie poddawać. Desperacko rozpocząłem atak, uciekając się do starych, nieświeżych rymów, ponieważ wyczerpałem mój obecny materiał. Było to jednak nic nie warte. Po mojej ostatniej, stosunkowo żałosnej próbie, oni ścieli nam głowy, wyprowadzając ostateczny cios. Tak jakby w odpowiedzi na to, co w desperacji właśnie powiedziałem, odpowiedzieli kawałkiem ''Pleciesz Te Bzdury!'' To był ich wielki finał. Zatkało to wszystkich. Mouse szalał na beatboxie, cała publiczność tańczyła, krzycząc w geście aprobaty, gwiżdżąc. W wielkim stylu Tupac zdetronizował Zoriana i uzyskał wyróżnienie niekwestionowanego Króla Rapu. A my zostaliśmy zawstydzeni przed jak się wydawało wszystkimi uczniami tej szkoły. Nie potrafię wytłumaczyć rozmiarów tego zawstydzenia. Nie tylko pozbawiono mnie owoców ciężko wypracowanego sukcesu w świetle reflektorów, ale do tego zostałem poniżony. Tamtej nocy zobaczyłem bardzo dokładnie dlaczego Herb się tak bardzo podniecał. Ten dzieciak (Tupac) był ogromnie utalentowany.

2. Roland Park >>>

 1997-2012 Poznaj Tupaca - wszelkie prawa zastrzeżone!...